Okres od lipca 1941 r. do października 1942 r.

 „Pole".

 

Po opanowaniu Wilna i Wileńszczyzny przez wojska niemieckie, sytuacja sprawy polskiej na tym terenie bardziej się spolaryzowała, mimo że pozostała nadal skomplikowana. Jeden okupant zajmował teren całej Wileńszczyzny. Niemieckie władze okupacyjne utworzyły na obszarze tak zwany "Ostland", który na północ sięgał po Łotwę i Estonię włącznie, na wschod po Białoruś włącznie. Na terenie Ziemi Wileńskiej zostały utworzone dwa Gebieta-komisariaty: Wilna-Stadt i Wilna-Land. Tym ostatnim kierował Wulf.

Na podstawie nowych wytycznych i rozkazów przesłanych z Warszawy przez władze konspiracyjne, Wileńszczyzna została podzielona na Wilno-Miasto oraz Wilno-Wieś. Wilno-Miasto otrzymało kryptonim "Dwór", a Wilno-Wieś kryptonim "Pole". Otrzymałem stanowisko szefa sztabu "Pola" i przybrałem pseudonim "Kamień". Posługiwałem się dwoma kompletami dokumentów osobistych. W Wilnie używałem dotychczasowego kompletu na nazwisko Roman Górski, natomiast przy wyjeździe w teren używałem kompletu na nazwisko Henryk Tuczyłowski. Moim bezpośrednim przełożonym, tzn. komendantem "Pola", był Czesław Dębicki, ps. "Chudy", później "Jarema" 1/.

Rozpoczęliśmy współpracę w lipcu 1941 r. W nowej sytuacji zostały nakreślone następujące zadania dla komórki konspiracyjnej ZWZ "Pole":

1) stworzenie oddziałów wojskowych zdolnych do walki o wyzwolenie Ziemi Wileńskiej spod okupacji hitlerowskiej (jeśli zaistnieją warunki w odpowiednim czasie),

2) organizowanie dywersji na tyłach wojsk niemieckich, prowadzonej z punktu widzenia wojskowego i gospodarczego,

3) organizowanie pomocy dla Polski Walczącej i społeczeństwa polskiego, przede wszystkim duchowej, a w miarę sił i środków - materialnej, "Pole" zostało podzielone na trzy rejony:

Rejon I obejmował powiaty (sprzed 1939 r.): wileńsko-trocki i święciański;

Rejon II obejmował powiaty: brasławski, postawski i głębocki (dziśnieński);

Rejon III obejmował powiaty: oszmiański, wilejski i mołodeczański.

Zgodnie z podziałem niemieckim wszystkie powiaty leżały na terenie Ostlandu lub Białorusi.

Na komendantów rejonów zostali wyznaczeni:

- mjr Stanisław Marchewa, ps. "Lis" w Rejonie I,

- mjr Żaba, później mjr Stefan Świechowski, ps. "Sulima", w Rejonie II,

- kpt. Zalewski, ps. "Skifski", w Rejonie III.

Powiatami kierowali: "Emka" - Wileńsko-trockim, Klem - święciańskim, por. Stanisław Wołkowski, ps. "Sosna" i mgr Eliasz Ciundziewicki - brasławskim, "Dzięcioł" - postawskim, inż. Eugeniusz Tarasiewicz - dzieśnieńskim.

W rejonie III powiatami kierowali: Koziełł-Poklewski, Bieliński i Jentys. Komendanci rejonów obsadzali stanowiska administracyjne w powiatach oraz utworzyli "piątki", najmniejsze konspiracyjne komórki wojskowe.

«««

Szalał niemiecki terror obliczony na zastraszenie Polaków. Niemcy nie przebierali w środkach, aby nas zmusić do służenia "narodowi panów". W swej bucie, pysze i zarozumiałości nie zdawali sobie sprawy, że Polskę mogli pokonać fizycznie, nie mogli nas jednak zwyciężyć duchowo.

Aby przeciwdziałać obłąkańczemu terrorowi, jaki nastąpił po 22 czerwca 1941 r. na Wileńszczyźnie, ZWZ musiał zaszyć się głęboko w podziemie. Postawione zadania należało wykonać najtańszym kosztem. Zbyt często szafujemy krwią. Jest ona zbyt cenna, trzeba ją dawać tam, gdzie to jest konieczne, gdyż jest nas zbyt mało, abyśmy mogli inaczej postępować.

Organizacja „piątek” była podyktowana koniecznością głębokiej konspiracji, aby na wypadek dekonspiracji jednego ogniwa, inne były na czas odizolowane. Były dopuszczalne dwie formy organizowania piątek:

1) dowódca + 4 zaprzysiężonych (konspiratorów),

2) dowódca + 1 zaprzysiężony + 3 "upatrzonych" 2/.

Forma tworzenia „piątek” zależała od miejscowych warunków. Zgodnie z naczelną zasadą konspiracji, w terenie o narodowości polskiej, stosowaliśmy formę pierwszą, w terenie o narodowości mieszanej - formę drugą. Wyjątkowo dla wykonania specjalnego zadania zasady powyższe pomijało się.

 

Trzy piątki tworzyły drużynę. Trzy drużyny tworzyły pluton. Pluton w głębokiej konspiracji był największą jednostką organizacyjną. Liczył około 45 ludzi. Większe oddziały, tj. kompanie, brygady i zgrupowania były tworzone dopiero wtedy, gdy oddziały wychodziły z konspiracji i przechodziły do lasu jako oddziały partyzanckie.

Sztab "Pola" składał się z kwatermistrza, oficera wyszkoleniowego, referenta Biura Informacji i Propagandy (BIP) i oficera łączności. Na czele sztabu "Pola" stał szef sztabu. Jak już poprzednio wspomniałem, funkcję tę Komenda Okręgu powierzyła mnie. Kwatermistrzem został mianowany por. rez. intendent Kazimierz Pietraszkiewicz, ps. "Sfinks", z zawodu inż. rolnik. Szefem sanitarnym "Pola" został lekarz Stanisław Markiewicz, ps. "Pius". Referentem BIPu był mgr Eugeniusz Gulczyński, ps. "Baryka" 3/.

Komórka łączności konspiracyjnej była obsadzona przez Inkę Orłowską, ps. "Krystyna". Stanowisko oficera wyszkoleniowego chwilowo nie było obsadzone. Sam opracowywałem wytyczne i instrukcje i przesyłałem w teren. Wyszkolenie ograniczało się do poznania broni, opanowania umiejętności strzeleckich i poznania walki piechoty w zakresie strzelca i dowódcy sekcji (drużyny). Najgorzej przedstawiała się sprawa szkolenia konspiracyjnego. Zasadniczo nikt przed wojną nie był szkolony w tym kierunku. Wiedzę o działalności i zachowaniu się w konspiracji trzeba było zdobywać na gorąco. Nie było w tym przedmiocie żadnych instrukcji, żadnego słowa pisanego. Żołnierzy - konspiratorów sprzed pierwszej wojny światowej było niewielu, a ponadto byli oni przeważnie w podeszłym wieku, więc z natury mniej czujni. Z tych to powodów, w pierwszym okresie konspiracji, straty w wyniku niewłaściwego postępowania i zachowania się w konspiracji były znaczne.

«««

W tym czasie stosowaliśmy najprostsze zasady konspiracji. Były one następujące:

1. Konspiratorzy na ulicy nie znali się, nie kłaniali sobie, nie zamieniali żadnych znaków porozumiewawczych.

2. Spotkania odbywały się poza miejscem zamieszkania.

3. Zebrania odbywały się w mieszkaniach specjalnie na ten cel przeznaczonych, w grupach liczących maksimum 5-6 osób. Mieszkania takie nie mogły być "skrzynką łączności", musiały być czyste pod każdym względem, zebrania poważniejsze były ubezpieczone. Każde zebranie było upozorowane, najczęściej grą w karty lub towarzyskim zebraniem imieninowym.

4. Skrzynki na korespondencję znajdowały się w miejscach ruchliwych, (wskazane było, aby wejście było inne niż wyjście).

5. Sygnały bezpieczeństwa były stosowane we wszystkich miejscach konspiracyjnych:

a) wejście bezpieczne (na oknach drzwiach itp.),

b) wejście zamknięte,

c) inne sygnały umowne.

6. W rozmowach używane były pseudonimy lub "przezwiska", nigdy nazwiska.

7. Tematów organizacyjnych, poza kręgiem osób zainteresowanych, nie poruszało się.

8. Bezpieczeństwo osobiste należało do "świętych" obowiązków każdego konspiratora. Lekceważenie bezpieczeństwa osobistego nie uznawano za bohaterstwo, lecz za bezmyślność, a nawet zbrodnię, gdyż każda "wpadka" nie ograniczała się do jednej osoby, ale pociągała kilka osób.

9. Nikt z konspiratorów nie powinien znać nazwiska meldunkowego (policyjnego), ani miejsca zamieszkania swoich współtowarzyszy.

10. Ubiór powinien być przeciętny, nie rzucający się w oczy, dostosowany do miejscowych warunków i zwyczajów oraz zgrany z kompletem posiadanych dokumentów.

11. W zachowaniu się w każdej sytuacji należało być spokojnym i zrównoważonym. Zawsze mieć alibi na każdą chwilę. Nie dać się zaskoczyć nieprzewidzianymi wypadkami.

Jeśli konspirator był miejscowy i znany, nie powinien mieszkać w miejscu gdzie był zamledowany. Stale powinien być "służbowo" nieobecny - w podróży. W miejscu gdzie śpi, powinien być zameldowany na inne nazwisko (mieć zestaw dokumentów). Stosowane były skrytki - ze względu na przeznaczenie - dla ludzi, na broń, na korespondencję i różnego rodzaju bibułę lub dokumenty, oraz ze względu na rodzaj skrytki - stałe (schrony z podziemnym dojściem do budynku, podwójne ściany z wyjściem na zewnątrz budynku), ruchome (meble, szafy, wieszaki itp.), do transportu (wozy, wózki, skrzynie, walizki, torby itp.).

Pożądana była możliwie duża różnorodność skrytek. Skrytka zawsze była dostosowana do wykonania zadania, ale upozorowana "codziennością życia". Kryptonimy były stosowane z umiarem, do oznaczenia większych akcji trwających dłuższy okres czasu. Na wypadek "wsypy" należało odizolować się całkowicie od miejsc, które znał zaaresztowany, oraz od osób, z którymi się stykał. Nigdy nie wiadomo, co aresztowany zeznał, co miał przy sobie, jakie są granice jego wytrzymałości na tortury. Są wypadki, że torturowany nie mówi nic, ale przeciętnie potwierdza to, co mu udowodnią. Rzadko mówi wszystko.

«««

W początkowym okresie konspiracji, jako szef sztabu "Pola", robiłem zasadniczo wszystko, tzn. byłem oficerem szkoleniowym, oficerem łączności i częściowo kolporterem. Zadania przerastały możliwości organizacyjne. Postępowało się zupełnie świadomie wbrew zasadom konspiracji. Pamiętam w listopadzie 1941 r. niosłem mapy w skali 1 : 100 000 powiatu wileńsko-trockiego dla mjra Marchewy. Była godz. około 20, chwycił mróz po odwilży, było więc bardzo ślisko. Mjr Marchewa mieszkał przy ul. Piłsudskiego u pani Katarzyny Laudańskiej. Szedłem ul. Nowogródzką od ul. Zawalnej, droga wiodła pod górę. Na ulicy było pusto, miejsce słabo oświetlone. W odległości około 100 m zobaczyłem dwóch umundurowanych funkcjonariuszy, jak się później okazało - wojskowych. W pierwszej chwili nie byłem pewny, czy są to żołnierze, czy policjanci. Przez moment się zastanawiałem, czy man wrócić, czy maszerować dalej. Pomyślałem, że odwrót mógł wzbudzić podejrzenie, zdecydowałem się iść naprzód. Zauważyłem, że Litwini byli pijani, z lekka podśpiewywali. Mapy trzymałem pod płaszczem, na szczęście - jak się później okazało - mocno związane sznurkiem w niewielką paczkę. Starałem się ich wyminąć, ale ten głośniej śpiewający wyraźnie szukał awantury. Z okrzykiem "Lankas", co znaczy po litewsku Polak, popchnął mnie dość silnie. Ponieważ było bardzo ślisko, więc obaj upadliśmy. Mapy wysunęły się spod płaszcza i upadły tuż obok. Musiałem je ratować. Złapałem paczkę i natychmiast podniosłem się. Wtedy właśnie drugi Litwin chciał mnie uderzyć, ale ja zrobiłem skuteczny unik, tak że stracił on równowagę i upadł. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności padając podciął on nogi podnoszącemu się kompanowi. Działo się to w tempie błyskawicznym. Sądzę, że całe to wydarzenie nie trwało dłużej niż 5-10 sekund. Nie miałem czasu do stracenia. Zanim się prześladowcy podnieśli, odbiegłem już kilkanaście kroków od miejsca awantury i skręciłem w lewo, zdaje się w ul. Słowackiego. Nie pamiętam, czy Litwini po podniesieniu się z ziemi strzelali w moim kierunku, czy nie. Ślizgawica i dostateczne opanowanie uników bokserskich wyratowały mnie z opresji. Po kilku minutach byłem już u mjra Marchewy, któremu oddałem komplet map. Z imprezy wyszedłem tylko z zadrapaniem twarzy. W relacji Stanisława Kiałki, ps. "Szarotka", miałem podbite oko.

W późniejszym okresie konspiracji, do tego typu transportu zostały skonstruowane walizeczki z podwójnym dnem. Do wnętrza walizki wkładało się przedmioty codziennego użytku i ewentualnie artykuły handlowe, w razie potrzeby - spirytus. Do skrytki wsuwało się bibułę lub korespondencję. Walizki tego typu używałem bardzo często, zwłaszcza w czasie podróży inspekcyjnych. Nie zawiodła mnie ani razu. Woziłem rozkazy, wytyczne i czasami instrukcje. Sieć kolportażu i korespondencji z czasem była zupełnie odizolowana od sieci rozkazowej. Przedstawione tu zajście z Litwinami jest jednym z wielu przykładów, w jaki sposób zdobywaliśmy doświadczenie konspiracyjne. Z punktu widzenia konspiracji popełniłem dwa zasadnicze błędy: 1) nie powinienem osobiście przenościć map, 2) po zauważeniu Litwinów powinienem skręcić do bramy najbliższego domu i wejść na klatkę schodową. Dalsze postępowanie powinno być zależne od rozwoju sytuacji.

Pierwsza większa "wsypa" w "Polu", miała miejsce w początkach marca 1942 r. Objęła ona Rejon I mjra Marchewy. Zostało aresztowanych kilku ludzi w terenie, między innymi Franciszek Żyźniewski, oficer szkoleniowy Rejonu. Po otrzymaniu informacji o tych aresztowaniach poszedłem do mjra Marchewy w dniu 7 marca, aby się zorientować co do wielkości strat, oraz w ogólnej sytuacji siatki konspiracyjnej Rejonu. W czasie rozmowy poruszyłem sprawy bezpieczeństwa zarówno całości Rejonu, jak i osobistego mjra Marchewy, gdyż jeden z aresztowanych znał nazwisko meldunkowe majora oraz był u niego w mieszkaniu. Proponowałem mjrowi, aby zaraz ze mną opuścił lokal, który należy uważać za spalony. Odpowiedział, że wyprowadzi się nazajutrz. W dniu 9 marca wieczorem poszedłem do majora Marchewy, aby się upewnić, czy opuścił on spalony lokal. Ku memu wielkiemu zdumieniu major spokojnie jadł kolację. Na moją "grzeczną" wymówkę przyrzekł solennie, że jutro wyprowadzi się na pewno. Pamiętam, że mimo zaproszenia, nie wypiłem podanej herbaty i wyszedłem, tłumacząc się godziną policyjną. Na drugi dzień rano dowiedziałem się od Kazika Pietraszkiewicza, ps. "Sfinks", kwatermistrza "Pola", że mjr Marchewa został w dniu 9 marca o godz. 2.00 aresztowany w swoim mieszkaniu przez Gestapo. Działo się to w dwie godziny po moim wyjściu z jego mieszkania. Miałem szczęście, że nie uległem zaproszeniu i nie zostałem na kolacji. Mjr Marchewa przebywał 9 miesięcy w śledztwie w gmachu Gestapo na ul. Ofiarnej oraz w więzieniu na Łukiszkach. W końcu grudnia 1942 r. został wywieziony w nieznanym kierunku. Prawdopodobnie rozstrzelany na Ponarach.

Po aresztowaniu mjra Marchewy, komendant "Pola", mrj Czesław Dębicki, ps. "Chudy", zarządził surową dyscyplinę konspiracyjną Na dwa tygodnie wstrzymał wszelką działalność. Byłem intensywnie poszukiwany. Mjr Marchewa znał jeszcze sprzed wojny moje prawdziwe nazwisko Mieczysława Potockiego, na które byłem zameldowany w tak zwanym "mieszkaniu bezpieczeństwa" u por. Konrada Jakubowskiego na Antokolu. Nigdy w tym mieszkaniu nie byłem. Pani domu, częściowo wtajemniczona, miała mówić, gdyby ktoś pytał o mnie: "tak mieszka, ale parę dni temu wyjechał służbowo na jakiś czas". Mjr Marchewa podał w śledztwie moje prawdziwe nazwisko, gdyż w kilka dni po jego aresztowaniu przyjechano po mnie na Antokol, do mieszkania Konrada Jakubowskiego. Dowiedziałem się o tym drogą okrężną, od por. Jana Stankowskiego, później w szczegółach z relacji Jakubowskiego. "Mieszkanie bezpieczeństwa" zdało egzamin na piątkę. Takie mieszkanie w systemie bezpieczeństwa konspiracyjnego, jest rozwiązaniem dobrym zarówno dla aresztowanego, jak i dla poszukiwanego przez władze policyjne. Aresztowany przestaje być torturowany (dotyczy tego punktu śledztwa), gdyż zeznania jego sprawdziły się, a poszukiwany jest ostrzeżony po paru lub kilku dniach przez właściwe komórki o tym, że jest poszukiwany. Ma czas na zmianę wyglądu, ubioru, sposobu życia.

Mjr Dąbicki, komendant "Pola", wydał polecenie, abym wyjechał na wieś na miesięczny okres kwarantanny. Wyjechałem pod Oszmianę do Rojst, do państwa Perepeczków. Miałem wyśmienitą opiekę, zarówno ze strony Państwa Perepeczków, jak i ze strony Pani Janiny Baumanowej. Czułem się jak w najbliższej rodzinie. Po miesięcznym odpoczynku, wróciłem do Wilna.

Był początek czerwca 1942 r. Zamieszkałem przy ul. Krzywe Koło u Państwa Perepeczków (rodzina spokrewniona z Rojstami). Mieszkania przy ul. Bankowej nie zlikwidowałem, było mnie ono potrzebne. Uznałem, że nie jest ono zdekonspirowane.

Na komendanta I Rejonu w miejsce mjr Marchewy został mianowany pkt. Jan Bronikowski ps. "Czarny". Praca potoczyła się normalnym trybem.

Efekty konspiracyjnego wyszkolenia bojowego, prowadzone zgodnie z programem, były najlepsze w powiatach: wileńsko-trockim, oszmiańskim i brasławskim. Powiaty te miały zwarte skupiska polskie o dużej tradycji niepodległościowej. Dość znaczny był, jak na stosunki miejscowe, odsetek inteligencji. Najtrudniejsze warunki pracy konspiracyjnej były w powiatach: dziśnieńskim, wilejskim, mołodeczańskim i częściowo święciańskim. Tutaj jeszcze w początkowym okresie zginęli: J. Koziełł-Poklewski, Biliński, Jentas, Klem.

«««

Łączność w konspiracji należała do trudnych problemów. Oficer łączności oprócz znajomości użycia środków technicznych, musiał odznaczać się wielką intuicją, inteligencją, taktem i dobrymi walorami konspiracyjnymi.

Łączność dzieliła się na:

1) łączność taktyczna potrzebna na wypadek działań bojowych zarówno na przyszłość, jak i na "dziś",

2) łączność konspiracyjna, to jest łączność potrzebną do załatwienia spraw bieżących i przygotowawczych.

W początkowym okresie konspiracji większą uwagę skupiło się na łączności konspiracyjnej, gdyż była ona potrzebna natychmiast. Łączność taktyczna dotyczyła większych związków, których na razie nie było, a więc nie zachodziła konieczność jej przygotowania.

Łączność konspiracyjna spoczywała przeważnie w rękach kobiet. Uważałem, zgodnie zresztą z powszechną opinią, że kobiety lepiej do tej roli się nadają niż mężczyźni. Mogły się łatwiej poruszać na ulicy w ciągu dnia, mniej były narażone na łapanki (doświadczenie z terenu Wilna), były lepszymi psychologami, miały większą intuicję i zmysł wprowadzania przeciwnika w błąd. Ponadto ich taktyka - jako kobiet - wprowadzania w błąd była elastyczniejsza i o wiele skuteczniejsza. Niebezpieczne jednak było, gdy w grę wchodziło uczucie sympatii do mężyczyny z obozu nieprzyjacielskiego. Sądzę jednak, że wypadki takie należały do rzadkości. W mojej ponad 4 letniej pracy konspiracyjnej nie zaistniał na moim terenie ani jeden podobny fakt. Niemniej jednak, jeśli współpracuje kobieta z mężczyzną, nawet gdy oboje należą do przeciwnych obozów, powstanie i narastanie uczucia sympatii jest możliwe. W tych przypadkach muszą wkraczać przełożeni, działać natychmiast i radykalnie. Łączność w konspiracji wymagała specjalnego studium. Niestety, wszyscy żołnierze łączności zdobywali ją w czasie okupacji, gdyż takiego studium nikt przed wojną nie kończył. Nie było również nauczycieli, którzy mogliby podać właściwe wskazówki, nie było instrukcji. Setki Polaków pracujących w łączności konspiracyjnej zginęło w czasie okupacji, ponieważ nie stosowali elementarnych zasad łączności. Nie stosowali, bo nie znali.

Nie poruszam tu sprawy łączności technicznej. Jest to osobny temat.

«««

Władzę nadrzędną w Ostlandzie i Białorusi mocno trzymali w swych rękach Niemcy. Na niższych szczeblach zatrudniali oni w Ostlandzie Litwinów lub Łotyszów, w Białorusi - Białorusinów, jeśli wymagała tego konieczność, także fachowców Polaków.

Litwini, generalnie ujmując, w pełni ulegli Niemcom. Uważali oni, że nie Związek Radziecki, a raczej Niemcy mogą stworzyć Litwę Niepodległą, bardziej lub mniej zależną od władz berlińskich. Tylko grupa komunistów litewskich dążyła do organicznego włączenia Litwy do ZSRR.

Polacy w konspiracji na terenie Wileńszczyzny mieli więc zdecydowanych wrogów: Niemców i Litwinów o orientacji proniemieckiej, rzadko Białorusinów. Komuniści byli, w zależności od sytuacji polityczno-strategicznej na wschodnim froncie, albo nastawieni przyjaźnie, albo wręcz wrogo. Należy odróżnić dwa okresy:

1) od 30 lipca 1941 r. do 25 kwietnia 1943 r. - stosunki zupełnie poprawne,

2) od 25 kwietnia 1943 r. (zerwanie stosunków dyplomatycznych) do 17 lipca 1944 r. - stosunki nacechowane nieufnością, zależne od współistnienia miejscowych władz konspiracyjnych i współpracy oddziałów partyzanckich obu obozów.

Gestapo niemieckie w Ostlandzie posługiwało się przeważnie Litwinami. Polacy na usługach Gestapo byli rzadkością. Władze AK likwidowały zdrajców (np. Ancerewicz, Wyleżyńska). Gestapowcy - Litwini ustosunkowali się do nas bardzo wrogo. Ich poziom moralny był niski, każdego można było kupić. Niemców podobnie można było kupić, ale procentowo mniej. Na wiosnę 1942 r. za zabicie niemieckiego urzędnika w święciańskim powiecie Niemcy rękami Litwinów, rozstrzelali 200 Plaków ze Święcian, Łyntup i okolicy. Należy podkreślić, że Litwini dokonali rozstrzelania z pasją i ochotą. W 1942 r. na polecenie władz niemieckich nastąpiła w Wilnie i wszystkich miasteczkach Wileńszczyzny całkowita eksterminacja Żydów. Zostali oni rozstrzelani częściowo na miejscu, częściowo na Ponarach pod Wilnem, w większości zostali wywiezieni do obozów zagłady.

Jesienią 1941 r. na terenie powiatu brasławskiego, należącego organicznie do "Pola", zgodnie z rozkazem władz centralnych, rozpoczął swą dywersyjną działalność oddział V odcinka "Wachlarza". Dowódcą odcinka był mjr Leon Koplewski, ps. "Skarbek", "Bezmian". Zadaniem "Wachlarza" było prowadzenie dywersji bojowej na tyłach frontu niemieckiego, który był w tym czasie wysunięty daleko na wschód poza linię granicy polsko-radzieckiej sprzed 1939 r. Funkcją Oddziału V Odcinka była dywersja na liniach komunikacyjnych w kierunku Wilno-Dyneburg-Leningrad oraz Dynaburg Połock. Teren Brasławszczyzny stanowił doskonałą bazę tej działalności. Siatka organizacyjna ZWZ, później AK, którą na tym terenie ja reprezentowałem, wspierała akcję "Wachlarza", oddając do dyspozycji lokale, środki łączności, środki transportu, żywność oraz w miarę potrzeby ludzi. Na przełomie lat 1942/43, na podstawie rozkazu władz przełożonych, "Wachlarz" został rozwiązany. Po rozwiązaniu żołnierze "Wachlarza", rekrutujący się z ludzi miejscowych zostali włączeni do oddziałów AK Brasławszczyzny, żołnierze przybyli z terenów Polski Centralnej lub Cichociemni, zgodnie z ich wolą i wyszkoleniem, albo zostali w oddziałach Brasławszczyzny, albo przeszli do innych na szczeblu Okręgu "Wiano". Spośród cichociemnych kpt. Jan Smela, ps. "Lipek", "Janusz", pozostał na miejscu, natomiast Adam Boryczko, ps. "Brona", "Tońko", odszedł do Komendy Okręgu "Wiano".

Należy zaznaczyć, że Polacy z terenu Łotwy również czynnie wspierali akcję "Wachlarza", po którego rozwiązaniu żołnierze "spaleni" zostali wcieleni do AK Wileńszczyzny. Jeden z nich partyzant Spogis, zginął w dniu 13 lipca 1944 r. pod Nowościółkami, 10 km na zachód od Wilna. Pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych.

Zgodnie z opinią dowódcy oddziału V Odcinka "Wachlarza" mjra Koplewskiego, baza Brasław w działalności "Wachlarza" zdała egzamin celująco. Za bojową działalność bazy kilku żołnierzy AK otrzymało Krzyże Walecznych, a Paweł Bogdanowicz z Karolinowa spod Turmont - Krzyż Virtuti Militari klasy V.

 

Powrót do poprzedniej strony

Do strony głównej