Okres od maja 1940 r. do 22 czerwca 1941 r.

 

Rozpocząłem nowy okres życia okupacyjnego. Zlikwidowałem mieszkanie w Kownie i przeniosłem się na stałe do Wilna. Początkowo zamieszkałem ponownie u Bolesława Łucznika. Musiałem znaleźć pracę. Imałem się różnych zajęć: były to dorywcze prace fizyczne, takie jak: rąbanie drzewa lub przeprowadzki, które z racji ruchu ludności były częste. Po pewnym czasie dzięki znajomym dostałem pokój przy ul. Jagiellońskiej 4, wyłącznie do moich potrzeb. Prawnie nie byłem w tym czasie uchodźcą, lecz mieszkańcem Wilna. Było to wygodniejsze, ponieważ uchodźcy byli uważani za obcokrajowców i pozostawali pod stałym nadzorem policyjnym. Oficjalnie było w Wilnie około 25 tysięcy uchodźców, w rzeczywistości było ich znacznie więcej, około 40 tysięcy. Jako miejsce urodzenia podałem Czyżewo w woj. białostockim. Miejscowość ta w czasie wojny została kompletnie zniszczona, więc identyfikacja moich danych personalnych była bardzo utrudniona.

Od października 1939 do lipca 1940 r. Wilno i część ziemi wileńskiej należała do Litwy. Władzę na tym terenie sprawowały wyłącznie organa litewskie. Litwa "zgodziła się" na pozostawienie wojskowych baz radzieckich. Władze litewskie zezwoliły Polakom na ukonstytuowanie Polskiego Komitetu Pomocy Uchodźcom, który rozpoczął działalność oficjalnie w początku listopada 1939 r., nieoficjalnie zaś - już w końcu września 1939 r. Dużo serca i energii poświęcili w pracy Komitetu między innymi: dr Maria Petrusewicz, dr Dobrzyński, prof. Witold Stankiewicz, mecenas Krzyżanowski, ksiądz Kazimierz Kucharski i inni. Komitet utrzymywał łączność z Rządem Polskim w Angers za pośrednictwem prof. A. Żółkowskiego. Uniwersytet Wileński im. Stefana Batorego, wskrzeszony swego czasu 11 października 1919 r. został zamknięty 15 grudnia 1939 r.

Wiedziałem, że w Wilnie istnieje już konspiracja, ale ze względu na moje starania o wyjazd na Zachód do konspiracji nie wstąpiłem. Zresztą działalność konspiracyjna na terenie Wileńszczyzny do 22 czerwca 1941 r. nie była - ze zrozumiałych względów - zbyt aktywna. Rola jej ograniczała się do przewodnictwa duchowego społeczeństwu polskiemu, do przekazywania niezbędnych informacji oraz do pomocy materialnej dla uchodźców.

Byli wojskowi potworzyli koła pułkowe.

Komendantem Okręgu Wileńskiego po płku Adamie Obtułowiczu, który zginął w Grodnie w październiku 1939 został mianowany płk dypl. Nikodem Sulik, ps. "Karol", "Jodko". Jego szefem sztabu był mjr Aleksander Krzyżanowski, którego dzielnym i aktywnym pomocnikiem był Stanisław Kiałka. Miał on kilka pseudonimów, z których zapamiętałem ps. "Szarotka". W grudniu 1939 r. została scalona przez "Karola" praca wszystkich drobnych organizacji cywilnych i wojskowych. Została stworzona jednolita organizacja pod jednym kierownictwem o nazwie: Okręgowy Związek Walki Zbrojnej, który był podległy Komendzie Głównej ZWZ w Paryżu. Okręgowy ZWZ wchłonął "Koła Pułkowe", skupiające byłych wojskowych, oraz organizację SZP (Służba Zwycięstwu Polski).

W maju 1940 r., po rezygnacji z wyjazdu do Francji, wstąpiłem do konspiracji. Zaprzysiągł mnie major Aleksander Krzyżanowski. Przyjąłem pseudonim "Albinek". Pracowałem z kpt. Skrzyńskim, por. Bronisławem Musiałowiczem, ps. "Pawłem Kolasą", oraz por. Czesławem Gniazdowskim.

W czasie od 1 czerwca do 18 czerwca 1940 r. wyjeżdżałem w białostockie. Granicę litewsko-sowiecką przekroczyłem w rejonie Zalesia, między stacją kolejową Oranami a Ejszyszkami. Przewodnikiem byli Bohdan Mickiewicz i jego żona Helena. Przekroczenie "zielonej granicy" radzieckiej uważano za ryzykowne i było otoczone aureolą trudnego przedsięwzięcia. O zmierzchu, gdy rolnicy wracali z pól do domów, zostałem w oznaczonym miejscu po stronie litewskiej "pobrany" przez gospodarza, którego domostwo leżało na samej granicy (między zasiekami drutu). W domu gospodarz "zamelinował" mnie na noc w specjalnej skrytce. Około godziny 22.30, jak prawie w każdą noc, patrol radziecki sprawdzał domostwo, czy "wsio w paradkie". Sprawdzenie było stereotypowe. Skrytka była bardzo dobra, mieściła się w podwójnej ścianie. Według zapewnienia gospodarza zdawała dotychczas egzamin w stu procentach. O świcie, gdy rolnicy wyruszali w pole gospodarz wyjechał ze mną do pracy na stronę radziecką. W polu przesiadłem się na inną furmankę, która zawiozła mnie do Lidy. W czasie jazdy pilnie obserwowałem teren, aby w drodze powrotnej być niezależnym od przewodnika, który często zawodził. W Lidzie punkt kontaktowy przyjął mnie, zaopiekował się, wykupił bilet kolejowy do Białegostoku, pouczył o zachowaniu się. Ważne, aby w czasie podróży koleją mieć odpowiednie dokumenty i ubiór, krótko przebywać na dworcach, przychodzić tuż przed odejściem pociągu. W Białymstoku miał on siostrę, u której mieszkałem przez cały pobyt w tym mieście.

Do Wilna wracałem tą samą drogą przez Lidę, jak mi się zdaje w dniach 17 - 18 czerwca 1940 r. W Lidzie punkt kontaktowy nie przyjął mnie. Postanowiłem udać się pieszo z Lidy do granicy litewsko-radzieckiej. Odległość ta wynosiła około 60 km. Byłem pewny, że trasę poznałem dostatecznie, jadąc dwa tygodnie temu do Lidy. Zamierzałem pójść do tego samego gospodarza, który przewiózł mnie poprzednio. Do pomocy miałem harcerski kompas na ręku, a fizycznie czułem się bardzo dobrze. Szedłem jako drwal (pilszczyk) z toporem, wystającym z worka, który przewiesiłem na sznurkach jak plecak. Legendę miałem następującą: idę do pobliskiego lasu rąbać drzewo, gdzie oczekują "rebiata" (chłopcy). Dla potrzymania ducha, a raczej nóg, przed marszem przypomniałem sobie, że w 1929 r. na poligonie w Grupie pod Grudziądzem po 75 km marszu forsownym przystąpiliśmy jeszcze do natarcia, którego przedmiotem były co prawda koszary. Nic więc dziwnego, że mimo zmęczenia, koszary zostały zdobyte. Wówczas miałem 20 lat i były to beztroskie ćwiczenia, teraz trzeba przejść 60 km mając w perspektywie "zieloną granicę". Z Lidy wyruszyłem około godz. 2.30. Planowałem marsz z dwiema większymi przerwami, łącznie 16-18 godzin. Do granicy chciałem dojść przed zmrokiem nie pytając nikogo o drogę. Wydaje się jednak, że dwukrotnie spytałem o to spotkane kobiety. Marsz powiódł się znakomicie. Do granicy doszedłem zgodnie z planem około godz. 19. Było jeszcze zupełnie widno. Kapitalne było zakończenie tego dnia. Pamiętam, że idąc do "mego" gospodarza, zauważyłem, że druty na granicy są w wielu miejscach pozrywane. W jednym z tak powstałych przejść zobaczyłem ludzi idących w moją stronę. Podszedłem i zapytałem, czy tędy można przejść.

Odpowiedzieli, że granicy już nie ma, bo "całą Litwę zabrali" Rosjanie. Ogromnie się ucieszyłem. Przygotowany i nastawiony na wszelkiego rodzaju przeszkody i perturbacje doznałem ogromnej ulgi jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W ciągu godziny byłem już u Państwa Mickiewiczów, których zastałem w domu. Odpoczywałem pełne 12 godzin. Po wypoczynku podziękowałem gospodarzom za opiekę i wyjechałem do Wilna. Jak się dowiedziałem, wojska radzieckie przekroczyły granicę litewską z 15 na 16 czerwca i dlatego w dniu 17 czerwca granica nie była strzeżona. Rząd litewski uciekł do Niemiec. W lipcu 1940 r. nowy sejm litewski skierował petycję do najwyższej Rady ZSRR w sprawie przyjęcia Litwy do Narodów ZSRR. Prośba została uwzględniona. W Wilnie zmieniłem mieszkanie. Przeniosłem się na Rossę, na ul. Witebską 4 do pani Jadwigi Worono, właścicielki dużego mieszkania. Zamieszkałem wspólnie z por. Zygmuntem Jackowskim. Pracowałem nadal dorywczo, początkowo jako rachmistrz na kolei, później jako pracownik fizyczny przy regulacji Wilii, na początku 1941 r. jako formierz w fabryce kafli, później jako elektryk. Dorywczo zajmowałem się też handlem. Miałem kontakt ze sklepem komisowym przy ul. Wileńskiej i sklepem elektrotechnicznym przy ul. Wielkiej. Sklep komisowy prowadziła Pani Stanisława Małachowska. Sklep komisowy i mieszkanie Państwa Małachowskich przy ul. Zamkowej 24, vis a vis Kościoła Św. Jana, służyły mi jako punkty kontaktowe. Jak już wspomniałam, praca w konspiracji na Wileńszczyźnie w tym okresie nie była zbyt intensywna. Była ona o wiele mniej aktywna niż w okresie okupacji niemieckiej, chociaż istnienie konspiracji nie mogło być nie zauważone przez NKGB. Władze NKGB chciały wiedzieć i pewnie dużo wiedziały o wszystkim co się dzieje na terenie Wilna i Wileńszczyzny. W marcu 1941 r. nastąpiły liczne aresztowania w ZWZ. Został aresztowany Komendant Okręgu płk. Nikodem Sulik, ps. "Karol", ppłk. Władysław Kamiński, redaktor pisma podziemnego "Polska w walce", kpt. Karol Zieliński, ps. "Brzoza", komendant garnizonu miasta Wilna, ksiądz Kazimierz Kucharski i wielu innych a wśród nich por. Stefan Czernik, ps. "Orwat" szef łączności Komendy Okręgu. Poznałem go dzięki memu koledze szkolnemu, por. Janowi Stankowskiemu, z którym w 1932 r. skończyłem Szkołę Podchorążych Inżynierii w Warszawie. Jana Stankowskiego odwiedzałem w jego mieszkaniu. Mieszkał on wraz z rodziną przy ul.Oboźnej na Łosiówce, tuż przy moście strategicznym, łączącym ul. Oboźną z Antokolem. Por. Stankowski był w konspiracji zastępcą Stefana Czernika, szefa łączności Komendy Okręgu. Chociaż por. Czernik był młodszy "starszeństwem" od Stankowskiego o dwa lata, to jednak ze względu na posiadany czas mógł oddać się całkowicie pracy konspiracyjnej i dlatego pełnił bardziej odpowiedzialne stanowisko szefa łączności Komendy Okręgu. Stankowski musiał utrzymać rodzinę liczącą 4 osoby (w tym dwoje małych dzieci) i dlatego był mocno zajęty. Z tej przyczyny miał niższe stanowisko i był Czernikowi podporządkowany. Współpraca między nimi układała się bardzo dobrze i nie było między nimi z tyt. starszeństwa żadnych zadrażnień ambicjonalnych. W dwa lub trzy tygodnie po aresztowaniu Stefana Czernika został aresztowany również Jan Stankowski. Działo się to między 20 a 25 kwietnia 1941 r. Dowiedziałem się o tym od żony Stankowskiego, Wandy, gdy któregoś dnia na początku maja zaszedłem do Stankowskich. Wanda Stankowska w czasie rozmowy kategorycznie zażądała, abym zabrał radiostację nadawczą, zainstalowaną u nich w mieszkaniu pod podłogą, ponieważ ona nie może, ze względu na dzieci, spokojnie spać. Prywatnie wiedziałem o istnieniu radiostacji. Organizacyjnie powinien usunąć ją kto inny. Niestety, aresztowania były tak liczne, że kontakty zostały zerwane. Chciałem dotrzeć do "Wesołowskiego", ale nie udało mi się. Powiedziano mi, że wyjechał z Wilna. W tej sytuacji postanowiłem zabrać radiostację od Stankowskich do siebie. Radiostacja była ciężka. Nie miałem możności przewieźć jej w całości. Zacząłem ją przewozić częściami. Część przechowałem chwilowo w moim mieszkaniu przy ul. Witebskiej 4, część w sklepie komisowym u znajomych przy ul. Wielkiej. W nocy, zdaje mi się, że 20 na 21 maja 1941 wkroczyli do mego mieszkania żołnierze NKGB wraz z żoną Jana Stankowskiego Wandą, która zwracając się do mnie powiedziała: "Romanie Górski! Oddaj te części radiostacji, które ode mnie zabrałeś. NKGB wszystko wie i nie ma sensu ukrywać. To co u mnie zostało już zabrali, do ciebie przyjechali po resztę". Byłem oczywiście zaskoczony zarówno zjawieniem się NKGB, jak i treścią wypowiedzi Wandy Stankowskiej. Podczas rewizji, którą natychmiast przeprowadzili zarówno u mnie jak i u Zygmunta Jackowskiego NKGB znalazło te części radiostacji, które przechowywałem u siebie. O częściach, które zaniosłem do sklepu komisowego na ulicę Wielką, na razie nic nie wspomniałem. Po rewizji zaaresztowali mnie i zawieźli na ulicę Ofiarną do gmachu byłego sądu, gdzie znajdował się oddział NKGB. Zygmunta Jackowskiego nie zaaresztowali, zostawili go w spokoju. Przez pierwsze 10 dni byłem więziony i przesłuchiwany na ul. Ofiarnej, później zostałem przewieziony do więzienia na Łukiszki. Na razie śledztwo było prowadzone z zamiarem rozszyfrowania spraw Łączności Komendy Okręgu i kompletowania radiostacji, którą chcieli jak najszybciej uruchomić. Ponieważ nie należałem do siatki konspiracyjnej łączności Komendy Okręgu, więc nie przyznawałem się w ogóle, że należę do konspiracji. Twierdziłem, że radiostację zabrałem od Wandy Stankowskiej, zgodnie zresztą z prawdą, bo tego kategorycznie żądała. Ciągle żyła w trwodze, że przyjdzie NKGB i zaaresztuje ją. Rozpaczała na samą myśl osierocenia dzieci. W ogóle nie mogła spać. Do Stankowskich przychodziłem, bo Jan Stankowski był moim kolegą sprzed wojny, W celi ma się dużo czasu do myślenia i myśli się o wielu sprawach, między innymi prawie zawsze o ucieczce. Rozmyślając, doszedłem do wniosku, że radiostacja jest już stracona. Postanowiłem z własnej inicjatywy "sprzedać oficerowi śledczemu informację o tych częściach radiostacji, o których dotychczas nic nie wspomniałem, a które oddałem do sklepu komisowego przy ul. Wielkiej, rzekomo do sprzedania, a w rzeczywistości do przechowania. Informację tę chciałem sprzedać i utworzyć sobie alternatywne możliwości.

1. Wiedziałem, że sklep komisowy miał tylne wyjście na podwórze, z którego można było wyjść do bramy na ulicę Wielką, ale również do sąsiedniej posesji. Możliwość ucieczki była duża, jeśli tylne drzwi sklepu byłyby otwarte w czasie mojego pobytu wraz z oficerem śledczym. Byłem prawie pewny, co się zresztą sprawdziło, że "zabiorą" mnie do sklepu do rozpoznania części jako właściciela depozytu. Niestety "obstawa" była tak wielka i sytuacja do ucieczki niestosowna, że ucieczka równała by się samobójstwem i dlatego nierealna. Musiałem więc z zamiaru ucieczki zrezygnować.

2. Ze względu na zakończenie śledztwa w sprawie radiostacji i ugruntowanie mojej prawdomówności, aby zamknąć możliwie szybko sprawę i ewentualnie domagać się zwolnienia mnie ze śledztwa. Ciągle obawiałem się przerzutu na sprawy inne, bezpośrednio ze mną związane. Zrobiłem, jak postanowilem. Pewnej nocy, gdyż śledztwo było z reguły prowadzone nocą, w początkach czerwca 1941 r., przekazałem oficerowi śledczemu wiadomość o pozostałych częściach radiostacji, znajdujących się w sklepie komisowym. Wiadomość ta go ucieszyła. Dotychczas nie był on pewny, czy czegoś radiostacji jeszcze brak, czy też radiotechnicy montujący stację nadawczą nie są zbyt sprawni i nie wychodzi im montaż.

W ten sposób śledztwo, jeśli chodzi o radiostację i łączność, skończyło się. Przestali mnie o to pytać. Domyśliłem się, że zarówno por. Czernik, jak i Stankowski, zgodnie zresztą z prawdą zeznawali, że do konspiracyjnej siatki łączności Komendy Okręgu nie należałem.

W tym czasie został aresztowany kpt. Skrzyński, którego znałem. W jego sprawie zapytano mnie, czy go znam. Ale oficer śledczy źle wymawiał nazwisko Skrzyńskiego. "Rz" wymawiał jak "r" a "z" połykał, ponadto "ń" wymawiał jako "n". Nazwisko Skrzyński brzmiało w jego głosie "Skrynski".

Początkowo byłem przekonany, że takiego nazwiska nie znam i dlatego z przekonaniem zaprzeczałem tej znajomości. Później po paru dniach domyśliłem się o kogo chodzi, ale już konsekwentnie podtrzymywałem swoje stanowisko.

W końcu doszło do tzw. "ocznej stawki" (konfrontacji), ale organa śledcze popełniły błąd. Zarówno ja, jak i kpt. Skrzyński byliśmy ostrzyżeni na krótko oraz strasznie wychudzeni. Nic więc dziwnego, że go nie poznałem, tak jak on mnie. Dopiero po powrocie do celi, na drugi dzień, skojarzyłem sobie, że to mógł być kpt. Skrzyński, ale do dzisiaj nie mam pewności.

Sprawa moja dodatkowo się skomplikowała, ponieważ podczas rewizji u Stankowskich znaleźli moje dokumenty na prawdziwe nazwisko Mieczysława Potockiego. Oddałem je Stankowskim do przechowania przed 9 kwietnia 1940 r. planując wyjazd na Zachód. Dokumenty były wydane przez władze litewskie. pamiętam datę 20 czerwca 1941 r., gdyż było to na dwa dni przed wybuchem wojny niemiecko-radzieckiej. Wezwano mnie na śledztwo i pokazano dowody osobiste na Romana Górskiego i Mieczysława Potockiego, oba z fotografiami. Zapytano mnie jak się naprawdę nazywam? Podałem moje prawdziwe nazwisko. Było to ostatnie moje spotkanie z oficerem śledczym NKGB z 1941 r.

Przypuszczałem, że jeszcze władze śledcze nie znają mego stopnia wojskowego, ale nie łudziłem się co do tego, że po kilku dniach dowiedzą się, że byłem żołnierzem w stopniu kapitana. Tymczasem zdarzyło się co innego. W dniu 22 czerwca 1941 r. wybuchła wojna między Niemcami a ZSRR. Niemcy, jak dotychczas, uderzyli bez wypowiedzenia wojny. W godzinach rannych rozpoczęło się bombardowanie Wilna. Więźniowie, przebywający na Łukiszkach, sądzili, że są to pozorowane ćwiczenia obrony przeciwlotniczej. W południe tego dnia dowiedzieliśmy się o wybuchu wojny. W celach, wypełnionych więźniami rozpoczął się ruch. Nie wiedzieliśmy co on oznacza i byliśmy przygotowani na najgorsze. Po pewnym czasie dowiedzieliśmy się, że wywożą więźniów samochodami na dworzec kolejowy. Po południu wywieziono wszystkich więźniów z mojej celi. Załadowano nas do wagonów towarowych, po około 50 osób do wagonu, które nie były dostosowane do transportu ludzi. Upominaliśmy się o wodę i wycięcie otworu w podłodze wagonu, niestety wszystko bez rezultatu. Po paru godzinach, gdy było już szaro, usłyszeliśmy blisko nas, w wagonie ruch i strzelaninę. po kilku minutach strzelanina ucichła, rozległy się tylko nawoływania konwojentów. Jak się później okazało, więźniowie otworzyli wagon i zaczęli uciekać. Konwojenci rozpoczęli strzelaninę. Paru więźniów zginęło kilku uciekło. Pozostałych ponownie zamknięto w wagonie. Po godzinie 24 okrzyki konwojentów ucichły. Przeczekaliśmy jeszcze kilkanaście minut i rozpoczęliśmy donośnie wołać i kołatać do drzwi i ścian. Byliśmy przekonani, że konwojenci uciekli. Polscy kolejarze usłyszeli nasze wołanie i stukanie, pośpiesznie otworzyli drzwi wagonów i powiedzieli, że możemy iść do domów, gdyż nie ma ani Rosjan, ani Niemców.

Co za paradoks, walczyłem wyłącznie przeciw Niemcom, którzy - przypadkowo co prawda - przyczynili się do uwolnienia mnie z rąk tych, dla których pośrednio walczyłem.

Działo się to 23 czerwca 1941 r. nad ranem między godziną 2 a 3. ja, Jasio Stankowski i Stefan Czernik odnaleźliśmy się okrzykami. Po spotkaniu przepojonym radością rozeszliśmy się do naszych domów. Początkowo udałem się do Bolesława Łucznika na Zwierzyniec, celem zorientowania się w ogólnej sytuacji. W ciągu dnia poszedłem do mego mieszkania na ul. Witebską 4, gdzie nadal mieszkał Zygmunt Jackowski, który po pewnym czasie wyjechał do Warszawy do żony. Zmieniłem mieszkanie, przeniosłem się na ul. Bankową 1. Miałem duży pokój umeblowany i wyposażony. Właściciele wyjechali na wieś pod Oszmianę. Rozpocząłem następny okres życia okupacyjnego.

Powrót do poprzedniej strony

Do strony głównej